SMS-y z morza ( z komentarzami )

Lądujemy w Lizbonie tuż po północy. Bez przekonania wybieram numer Carlosa i o dziwo, słyszę, że stoi ze swoim czerwonym busem przed głównym wejściem. Przynajmniej ten problem z głowy, bo opis dostania się na jacht lekko mnie przytłaczał. I słusznie - jedziemy na drugą stronę rzeki a potem plątaniną szos i zakazanych uliczek dojeżdżamy przed zamkniętą na głucho bramę. Carlos jest jednak kompetentny i brama się otwiera. Jeszcze trochę i jesteśmy na jachcie - gorąca herbata i spać. Rano trzeba zająć się jachtem. Rano okazuje się, że niedziela jest w Portugalii świętem nietykalnym i na usługi stoczniowe nie ma co liczyć. Suszymy materace, powoli odkrywamy tajniki jachtu i przygotowujemy go do drogi. Poszukiwania sposobu napełnienia butli w Amorze kończą się fiaskiem.Podczas odpływu okazuje się, że stoimy w niewielkiej kałuży otoczonej błotnistymi osuchami. Jeszcze wieczorem kolacja w knajpce przy nadbrzeżu i koniec pierwszego dnia żeglugi. Następnego dnia zjawia się szef firmy i rusza naprawa uszkodzonego rolera. Trwa krótko, ale i tak wypłynąć można dopiero przy wysokiej wodzie. Rafael uruchamia swoją motorówkę i pilotuje nas do wyjścia na szersze wody.

Amora-Venamar Portugalia 2005-12-13 20:16:46
Jacht wreszcie gotowy. Czekamy na przyplyw aby wydostac sie z tego zakamarka.

Pomiędzy szalejącymi we wszystkie strony promami przenosimy się do Lizbony, do mariny Alcantara. Hafenmajster dzwoni do kompetentnego człowieka i obiecuje wkrótce jego wizytę, celem napełnienia butli gazowej. Kompetentny człowiek zjawia się dosyć późno i któżto, ach któżto - jest nim oczywiście nasz przyjaciel Carlos. Dowiadujemy się, że takiej butli nie można tu napełnić a w każdym razie nie tego dnia. Trzeba dorobić specjalny adapter i w najlepszym razie butla będzie koło południa następnego dnia. Ostatecznie butla zjawia się tuż przed wysoką wodą, ( koło 1500 ) mieliśmy więc dość czasu żeby zwiedzić pobieżnie malowniczo położone miasto i zjeść obiadek składający się z ryb, krewetek i przedziwnie przyrządzonej mątwy.

Lizbona Portugalia 2005-12-13 20:17:10
Wreszcie Carlos się wywiązał, dostaliśmy butlę gazową za 20 euro, pożegnalismy HENRYKA ZEGLARZA i w drogę na atlantyk!

Mijamy piękny pomnik na brzegu zatoki i stawiamy żagle. Wieje lekki wiatr z północy, więc aby uniknąć pływania fordewindem, odchodzimy dość daleko na ocean. Tam dopiero odwracamy się w kierunku Cabo de Sao Vicento. Wiatr tężeje do 4-5 a łódka pędzi w baksztagu 6-8 węzłów. Przed nocą zakładamy niewielkie refy i konraszot na grocie. Rośnie fala, uprzykrzająca życie załodze. Po minięciu przylądka fala nieco maleje, ale szybkość nadal imponująca.

Atlantyk - Portugalia 2005-12-13 20:17:28
Na trawersie Cabo de Sao Vicensa - narożnik Portugalii. N4 goni nas 8 kn w kierunku Kadyksu. Bezchmurne niebo i lśniące w nim fale - cudo

Po kolejnej nocy widać już brzegi Hiszpanii. Slalom między trałującymi kutrami ( żadnych trójkątów czy koszyków ) Po zmroku wpływamy do portu w Kadyksie, do znajdującej się tuż za prawą główką Marina Americana. Cumujemy, kolacja, prysznic i spać.

Atlantyk - Hiszpania 2005-12-13 20:18:09
W nocy wiatr grymasił i wreszcie zdecydował się na 2-4NE Pogoda nadal słoneczna. Do Kadyksu juz tylko 10 mil

Kadyks to temat sam w sobie. Stare miasto to twierdza na wyspie połączonej z lądem mostem. Wysunięte w morze forty. Ciasna zabudowa z niesłychanie wąskimi ulicami, po których jednak jeżdżą samochody. Trzeba się dobrze przyciskać do ściany żeby się z nimi minąć. Zakręty na skrzyżowaniach robią na trzy razy. Wiele pięknych pomników architektury, wspaniały park dendrologiczny i ozdobiona palmami promenada wzdłuż murów twierdzy. Obiad ( znowu ryby i krewetki ), zakupy i na jacht. Bardzo ciepło. Tutaj doprawdy jest lato w zimie.

Kadyks - Hiszpania 2005-12-13 20:18:21
Dzień spędzony na włóczeniu się po ciasnych uliczkach Kadyksu. Upał! Wieje slaby NE. Za chwile ruszamy dalej.

Prognoza w Kadyksie nieosiągalna. Na szczęście mam w telefonie kontakt z WAP-em. Na następny dzień zapowiadana jest 4E. Bułka z masłem. Ale na atlantyku wieje zdecydowanie lepiej przed zmrokiem zakładamy więc 2 refy na grocie - dla czystego sumienia. Mijając w nocy przylądek Trafalgar okazuje się, że nie o czyste sumienie tu idzie. Wiatr rośnie i goni przez cieśninę rosnącą falę. Halsujemy pomiędzy wschodnią a zachodnią rutą na których gęsto od statków. Dryf coraz większy, i do przylądka Tarifa ciągle daleko. Nad ranem odbieram komunikat meteo z Tarify: Wieje 80B i zapowiada się "increasing". Na dodatek grotowi puszczają nerwy. Trzeba wiać. W komputerze wynajduję marinę La Cala, tuż na wschód od Trafalgaru. Już przy dziennym świetle widać że wejście do portu ukryte jest w kipieli. Nie ma czego próbować. Najbliższy bezpieczny port to Kadyks.

Przylądek Trafalgar 2005-12-13 20:18:30
Przykro mi, ale nie udało się sforsować Gibraltaru pod 40-50 kn ze wschodu. Najbliższym bezpiecznym portem okazał się dopiero Kadyks.

Do Kadyksu docieramy po południu. Tutejszy Carlos swoją skromną angielszczyzną tłumaczy nam, że możemy zostać do poniedziałku. To już bez znaczenia, bo na poniedziałek mamy bilety z Malagi do Kraju. Następny Carlos w niedzielę, na migi tłumaczy nam, że o pozostawieniu jachtu w Kadyksie nie ma co marzyć. Proponuje Puerto Sherry po drugiej stronie zatoki. Sprawdzamy jeszcze połączenia z Malagą pociągiem i autobusem i w drogę. Na zatoce trenuje mnóstwo żeglarzy, w tym również polskich. Marina duża, dobrze osłonięta od wiatru. Panienka w biurze wyszukuje nam w komputerze miejsce stosowne dla Tanga. Serwis, w tym żaglomistrz tuż obok. Inna panienka w recepcji hotelu umawia nas na kontakt z taksówką, która zawiezie nas rano na dworzec. Przygotowujemy wszystko na rano, o umówionej godzinie wychodzimy na parking, ale taksówki nie ma. Po chwili dwóch szybkonogich pędzi do hotelu no i bomba. Taksówkarz był, poczekał i pojechał bo w Hiszpanii obowiązuje czas środkowoeuropejski a nie GMT. Wkrótce przyjeżdża ponownie, ale o zdążeniu na nasz "Los Hermanos" nie ma co marzyć. Zatem jedziemy wprost do Malagi. Przyjemność kosztuje 260 Euro, ale na otarcie łez mamy fantastyczne widoki Andaluzji no i dojeżdżamy wprost na lotnisko. Pożegnanie z załogą, która leci innym samolotem i kolej na mnie. Nie bez pewnych kłopotów, ale to już inna historia.

Szukaj w mapie serwisu